czwartek, 19 stycznia 2012

Tatry Lipiec 2011.

Pierwszy post i od razu  z grubego kopyta czyli Tatry Lipiec 2011! Wakacje planowane od miesiąca, przybrały formę podróży do bajecznej krainy.

Dzień 1: Nakło Nad Notecią - Antałówka

Wystartowaliśmy z Nakła o 7:30 w składzie Agnieszka, Kuba i Ja, kierunek Zakopane.
Przed samym wyjazdem rzut oka na kamerkę z Kasprowego a tam słońce i + naście, a w Nakle 9 stopni i leje.
Tym prędzej ruszamy z piekiełka i mijając Łódź, Katowice i Kraków docieramy o 15 z minutami na Antałówkę, gdzie miało miejsce swojego rodzaju przywitanie z Tatrami:)


Antałówka.

Kilkudniowy wypad zakładał chodzenie po górach i obijanie się. Planowaliśmy również odwiedzić Słowacką Tatralandie, ale o tym później. Po sobotnio-wieczornej aklimatyzacjii stwierdziliśmy że, następnego dnia wbijamy na Halę Gąsienicową.


Dzień 2:Hala Gąsienicowa i Czarny Staw.

Nie mogąc dłużej wyrobić w łóżku, wstaję o 7:00 i uczę się mapy trasy na pamięć. Ogarniamy się i  kolo 9 ruszamy do Kuźnic, skąd rozpoczniemy podejście na Hale G.
Mijając Nosal zaczyna lekko kropić, a jedyne co widać to gęsta mgła - niedobrze. Z Kuźnic idziemy niebieskim szlakiem przez Boczań. 


                                  Mgła nie odpuszczała, my też nie zamierzaliśmy.

 Na wysokości Grubej Turni robimy sobie przerwę na ciepłą herbatę i batonika. Kondycja została chyba w domu. Jęzor na wierzchu, jestem cały mokry od kropiącego deszczu i potu. Tu przydałyby się kijki.
Mobilizujemy siły i dochodzimy do Przełęczy miedzy Kopami 1499 m.n.p.m. Od tego miejsca pogoda nam odpuszcza, a my schodzimy do schroniska Murowaniec na ciepłą zupkę.


Zaletą takiej pogody jest mały ruch turystyczny.

W schronisku jemy i pijemy to co przez 2 godziny ciążyło nam w plecakach. W jadalni jest ciepło i pusto. Siedzimy wiec w dobrych humorach i czekamy na poprawę pogody. Niestety na słońce nie ma co liczyć. Po naradzie decydujemy się na spacer nad Czarny Staw Gąsienicowy.

Akcja ratunkowa niedaleko Murowańca.

W drodze nad Staw widzimy śmigłowiec TOPRu w akcji. Jak się później okazało zabrali starszą Panią, którą minęliśmy koło schroniska. Nie ma co się gapić, idziemy dalej. Na szlaku pusto. Mijamy sporadycznych turystów, którzy tak jak my liczyli na piękne widoki.


Kuba jednak coś dostrzegł:)

Nad Czarnym Stawem pogoda bez zmian. Tu ponownie robimy sobie przerwę, wszak od schroniska jest 30 minut drogi. Siedzę na kamieniu i odganiam kaczki. Wyobrażam sobie te widoki których nie mam szans zobaczyć. Granaty, Kozi Wierch o Kościelcu już nie mówiąc. Nagle słyszę ukochany dźwięk pssss!!! Kuba otwiera KJ:)


Walka z odwodnieniem.

Kilka zdjęć z kaczkami, kilka na tle chmur. Zaciągam Agnieszkę i Kubę wokół Stawu, jednak po chwili zaczyna mocno padać i postanawiamy wracać do Murowańca. W schronie jemy i wypijamy wszystko z plecaków.
Zmęczenie daje się we znaki. Wracamy do Kuźnic przez Jawożynkę. Szlak jest śliski a nogi zmęczone. W pewnym momencie Kuba ląduje na dupoplecach na szczęście bez obrażeń. Z jego reakcji śmiejemy się kwadrans - O kurwa! Ale się wyjebałem!  
Niegroźne poślizgnięcie daje nam do zrozumienia, że z górami nie ma żartów.
Zmoknięci, zmęczeni, ale przede wszystkim szczęśliwi wracamy na kwaterę na zasłużony odpoczynek.


Dzień 3: Zakopane.

Tego dnia regenerujemy siły i uzupełniamy ekwipunek.  Wieczorem basen i nocne polaków rozmowy. Ustalmy plan na kolejny dzień.


Dzień 4: Dolina 5 Stawów Polskich i Szpiglasowa Przełęcz.

Pobudka przed 7 i mocna kawa na dzień dobry. Z okna w kuchni podziwiamy to czego nie widzieliśmy nad Czarnym Stawem Gąsienicowym, czyli Orlą Perć. Jemy śniadanie, szybkie pakowanie i wbijamy się do busa. Jazda na Palenicę Białczańską w pełnym turystów busie to nic przyjemnego.
Parking na Łysej jest już pełen, a po asfalcie ciągnie tłum turystów. Kupujemy bileciki, zakładamy słuchawki na uszy i wtapiamy się w tłum. Za Wodogrzmotami Mickiewicza odbijamy do Doliny Roztoki. Tu tłumu już nie ma.


                     Im wyżej tym więcej chmur. Na razie jeszcze bez deszczu.

Dziś forma dopisuje i ostro z Kubą podkręcamy tempo. Agnieszka zostaje 5 minut za nami. Przed Wielką Siklawą Kuba czeka na Agnieszkę, aby pokazać jej największy w Polsce wodospad. Ja udaje się czarnym szlakiem do schroniska PTTK zobaczyć dzisiejszy jadłospis. Niebawem spotykamy się  schronisku.


                                                    W ,,Piątce"
          
W schronisku jemy drugie siadanie i odpoczywamy. Delektując się KJ przed schronem obserwujemy otaczającą nas dolinę.



                                              W końcu się przejaśniło:)

Około 13 ruszamy dalej w kierunku Szpiglasowej Przełęczy. Idealny szlak aby lepiej poznać góry.
Zostawiamy za sobą schronisko i odbijając na żółty szlak idziemy właściwie sami. Jest pięknie.


                    W końcowej fazie podejścia szlak ubezpieczony jest łańcuchami.

Gdzieś na wysokości łańcuchów zaczyna padać deszcz. Postanawiamy jednak mimo wszystko wdrapać się na przełęcz. Po drodze mijamy dwie panie, które zapewniają nas, że pada tylko z tej strony. Niestety prawda okazuje się inna i w tym momencie przydaje się parasolka kupiona na Krupówkach za 10 zeta.


                                              Szpiglasowy Bartosz.

Na przełęczy (2110 m.n.p.m.) jemy po kanapce i pijemy ciepłą herbatę. Podziwiamy również Mnicha widzianego od tylca. Przestaje padać. Mnich z tej perspektywy wygląda jak ... właściwie nie wiadomo jak.


                                             Kontemplacja Mnicha.

Przed nami mozolne zejście do Morskiego Oka. Co chwila zaczyna padać i znowu przestaje. Ceprostrada pusta. Agnieszka podkręca tempo i zostawia mnie i Kubę w tyle. Mimo niesprzyjającej aury Dolina za Mnichem robi na nas ogromne wrażenie. Czujemy przestrzeń i z niepewnością obserwujemy wyłaniające się za chmur Rysy. Na pewno chcemy tam iść? Nawet jeśli tak, to nie dziś, więc szybko napieramy do Moka.


                                Spacer w chmurach czyli ,,Going nowhere"



                                    Agnieszka tuż przed Morskim Okiem.

W schronisku znowu tłum. Jemy coś na szybko, pijemy browarka i wraz z rzeką ludzi wracamy 9 km do busa. Łącznie zrobiliśmy jakieś 30km nie licząc różnicy wzniesień. Cali i zdrowi wracamy na kwatery i jesteśmy zgodni. Jutro nie idziemy w góry:)


Dzień 5 : Tatraladia.

Po wczorajszej wędrówce jesteśmy z lekka połamani. Dzień spędzony na basenie doskonale zregenerował ciało i ducha.

                             Konsumpcja słowackiego piwa bezalkoholowego.

Wieczorem przy grillu postanawiamy z Kubą następnego dnia  zaatakować Rysy.


Dzień 6: Rysy 2499 m.n.p.m.

Nakręceni planowaną wyprawą zaczynamy dzień skoro świt. Wszak na Rysy to przynajmniej 6h wdrapywania się do góry, nie mówiąc już o zejściu. Tak wynika z mapy. W trosce o naszą kondycję Agnieszka przygotowała śniadanie i prowiant, jak się potem okazało był bardzo pyszny:) O 6 wyjechaliśmy z kwatery, by o 6:30 wbić na asfalt do Moka. Po drodze zza szyby samochodu ujawniły nam się Tatry w całej okazałości. Zero chmur i dobra widoczność dały nam dodatkowego kopa.


                       Na drodze do Morskiego Oka spotkaliśmy łącznie 5 osób.

Pusta droga i górskie powietrze sprawiły, że o 8:00 meldujemy się nad Mokiem. Po drodze widoki zwalają z nóg. W schronisku zamawiamy pieczarkową i pstrykamy serie zdjęć.


       Mieguszowiecki Szczyt Wielki w chmurach. Po prawej charakterystyczny Mnich.

Nie tracąc zbytnio czasu na odpoczynek walimy nad Czarny Staw pod Rysami. Tymczasem zbierają się chmury, co zapowiada zmianę pogody. Nie patrząc na to, pełni optymizmu idziemy dalej.


                                        Schronisko nad Morskim Okiem.

Podejście pod Czarny Staw to już nie to samo, co spacer po asfalcie do schroniska. Z kilkoma przerwami dajemy rade i o 9:30 jesteśmy nad stawem. Tu łapiemy drugi oddech.
Tak jak Kuba jestem tu po raz pierwszy. Podziwiamy Rysy, Niżne Rysy, Kazalnice, w sumie wszystko, co tu się znajduje. Chmur przybywa ruszamy więc dalej. Przed nami najbardziej wyczerpujący fragment wspinaczki, czyli podejście na Bule Pod Rysami.

                                     Uzupełnianie płynów na trasie.

                  Turysta odpoczywający na tle Czarnego Stawu i Morskiego Oka.

Do Buli niedaleko, wiec czym prędzej napieramy do góry. W międzyczasie wierzchołek Rysów zniknął w chmurach.
Na Buli robimy ponownie dłuższą przerwę. Jemy i pijemy, zmęczenie daje o sobie znać, a do szczytu zostało jakieś 450 metrów wspinaczki.
To dobre miejsce, aby zobaczyć szlak na Szpiglasową Przełęcz, ale również na to, by oswoić się z ekspozycją. Urwisko Buli opada bardzo stromą, 300 metrową ścianą w kierunku Czarnego Stawu.  Stojąc 2 metry od krawędzi w pierwszym momencie ugieły mi się nogi i zakręcilo w bani. Po chwili stanąłem bliżej, a otchłań którą zobaczyłem zdecydowanie się pogłębiła. Pomyślałem, że ten KJ na Buli to nie był dobry pomysł:) Po chwili wszystko wróciło do normy.


Widok z Buli w kierunku Doliny Rybiego Potoku.

Znowu pogoda nas pogania. Chmury zbliżają się nad Morskie Oko i niebawem pewnie i nas dopadną. Dowiadujemy się od Agnieszki, że w Zakopcu burza. Morale trochę opada, ale nic, idziemy dalej. Jeśli pogoda się załamie, to odpuszczamy, ale póki co dawaj do góry. Po drodze podziwiam Wołowy Grzbiet.

                             Wołowy Grzbiet. Po lewej widoczny Żabi Koń.

Od tego momentu szlak zawija ostro do góry, jest ślisko i łatwo o potknięcie. Ścieszkę przecina strumień wody, a na dodatek dochodzą łańcuchy. Przed wejściem na grzęde Kuba ma wątpliwości co do dalszej wspinaczki. Zrozumiałem, że nie czuje się pewnie na szlaku, a to podstawa bezpiecznej wspinaczki. Sam dwa razy odpuściłem, raz na Giewoncie i raz na Koziej Przełęczy. Mądry wycof nie przynosi ujmy. Postanawiamy się rozdzielić. Dzielimy szlugi, pstrykamy zdjęcia i ruszamy w przeciwnych kierunkach.

                                            Na szlaku pod Rysami.

Wdrapuję się na grzędę i obserwuję jak Kuba schodzi na dół. Zadzieram głowę do góry i napieram na Rysy. Moja technika jest prosta. Łańcuch między nogi i jazda do przodu. Dobrze, że nie ma tylu ludzi. Czasami mijam się z tymi co już schodzą. W pewnym momencie łańcuchy wręcz przeszkadzają w podejściu. Podchodzę wiec na nogach ubezpieczając się rękoma. Zasada trzech punktów podparcia daje rade. Długie ręce i nogi ułatwiają sprawę. Patrze do góry i widzę już wierzchołek, to daje mi dodatkowy zastrzyk energii. Obchodzę tzw ryse z drugiej strony i tu jest niebezpiecznie. Lufa pod nogami wydaje się bez końca. Słychać już ludzi na wierzchołku. O 12:00 melduje się na szczycie. Widoków brak:)

                          Widok na słowacki wierzchołek Rys 2503 m.n.p.m.

Na polskim szczycie na oko 25 osób. Udaję się  wiec na słowacki, gdzie akurat zrobiło się pusto. Tam ubieram coś ciepłego, jem czekoladę i spijam KJ. Dociera do mnie zmęczenie nie tylko nóg, ale również rąk. Mija pół godziny i czas schodzić. Na szczęście pogoda się zlitowała i odkryła przede mną wspaniałe widoki, które w pełni były warte takiego wysiłku.
Oczarowują mnie te krajobrazowe fajerwerki do tego stopnia, że czekam na więcej. Po chwili ukazuje się Wysoka oraz Gerlach. I wszystko było by git, gdyby nie ciemne chmury właśnie za Gerlachem. Nie robię nawet zdjęć, od razu schodzę do Kuby, który już czeka nad Czarnym Stawem.

Rysy zdobyte.

Schodzi się przyjemnie. Dopiero teraz masa turystów szturmuje Rysy od strony Polskiej. Opłacało się wyjść wcześniej. Im niżej tym, więcej ludzi. Pytają mnie: Czy daleko jeszcze?. Odpowiadam: Jakieś 250 m. po łańcuchach. Po chwili narady odpuszczają dalszą wspinaczkę. W tym tłoku i pogodzie, a zaczynało mżyć, lepiej się tam nie pchać.
 Spotykam Kubę nad Czarnym Stawem i od tego miejsca w niezliczonej liczbie turystów idziemy do Moka i dalej do auta.
Dociera do mnie to co się stało. W końcu zdobyłem Rysy. Czuje się szczęśliwy i dumny z tego faktu. Na dodatek nabrałem pewności  w wdrapywaniu się po sztucznych ułatwieniach, co daje nadzieje na przejście Orlej Perci w dniu jutrzejszym.



Dzień 7: Laba.

Obudził mnie ból nóg, pleców i rąk. Za oknem mleko i mocno pada. Nie ma szans by iść w taką pogodę i w takim stanie w góry. Ruszam więc na Zakopane, gdzie umówiłem się z Agnieszką i Kubą.
Stolica Tatr to nie tylko Krupówki i skocznia, ale również liczne przykłady pięknej architektury zakopiańskiej. Ten regionalny styl występuje również na Antałówce.


                                 Willa pod Jedlami projektu Stanisława Witkiewicza.


Piątek okazał się być ostatnim dniem w Zakopanem. W sobotę rano pogoda była do dupy, spakowaliśmy więc toboły i ruszyliśmy do Nakiełka.

Wyjazd uważam za bardzo udany. Zwiedziliśmy najważniejsze doliny w Polskich Tatrach Wysokich. Wbiliśmy się na Szpiglasową Przełęcz no i udało się wejść na Rysy. Jedyne czego brakowało to pogoda. Lipiec to jednak pewnego rodzaju pora deszczowa w Tatrach. Oby następnym razem dopisała.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz